Zastanawia mnie stopniowe, ale konsekwentne przesuwanie się uwagi psychopatologów, a i wszystkich zainteresowanych, z lęku na depresję. Sądziłem początkowo, że wiąże się to z nadmiernym rozpowszechnieniem leków przeciwlękowych prowadzących często do niebezpiecznego uzależnienia, a także z pojawieniem się leków przeciwdepresyjnych, które miały niewiele objawów niepożądanych. Co ważne, zapewniano, że nie można się od nich uzależnić. Nieliczne obserwacje takiego uzależnienia nie były dla nikogo przestrogą. Stopniowo jednak przestawano zajmować się lękiem jako problemem prowadzącym do genezy zaburzeń. Biologowie zajęli się neuroprzekaźnikami i genetyką, a psychologowie traumą i utratą. Te ostatnie nieuchronnie prowadziły do skupienia na depresji.
Mnie intryguje zjawisko, znane jako „fenomen Rumpelstiltskin”. Nazwa wywodzi się od tytułu bajki zapisanej przez Grimmów, w której trafne nazwanie groźnego karła oddala od królowej grozę utraty pierworodnego syna. W bajce, jak to w bajce, oczywiste jest, że jej bohaterka rozwiązała zagadkę. W życiu, jak w tej baśni, nazwanie źródła lęku uspokaja nas, nawet jeśli mylimy się nazywając przyczynę obaw. A redukcja lęku okazuje się dla nas ważniejsza niż trafny opis rzeczywistości. Intrygujące jest przy tym to, że nawet nietrafne rozeznanie źródła zagrożenia może być funkcjonalne. Nie musi uruchamiać błędnego koła, jakie zdaniem Antoniego Kępińskiego cechuje nerwicę.